Tegoroczne święta są zagrożone!
W Norwegii zabrakło masła!
Półki sklepowe puste, a podobno żadna norweska gospodyni nie zniży się do
pieczenia świątecznych ciast i ciasteczek bez masła! Winne jest deszczowe lato,
słabe zbiory i stąd niedostatek mleka, które w dodatku za szeroką rzeką
popłynęło do produkcji serów!!!
Duńczycy podobno pospieszyli z pomocą i dostarczają swoje
masło, ale to za mało. Nie kochają się te dwa narody za mocno, a teraz jeszcze
duńskie masło ratuje Norwegów!!! Podobno nawet były akcje rozdawania go za
darmo potrzebującym na placach Oslo!!!
My, na szczęście, nie poddajemy się panice – mamy zapas w
postaci półkilogramowej kostki i kryzys nam nie straszny. Cóż to zresztą za
kryzys! Od nas jeszcze dużo by się mogli nauczyć. Chociażby jak zrobić słynny niegdyś
wyrób czekoladopodobny hehe.
No, ale do rzeczy! Reklamy w prasie i radio powtarzają
informacje, ze na święta koniecznie trzeba mieć Julepølse (kiełbasę
świąteczną), Julebrus (świąteczny napój musujący – gazowany), Juleskinke (szynkę świąteczną) i lutefisk.
Juleskinke mamy, pozostałe smakołyki sobie darujemy. Norweskie napoje musujące
są obrzydliwie słodkie i przypominają mi typowe „landryny” z lat 60-tych i
70-tych, nie będę ryzykować kolejnej próby. Julepølse kupiłam na poprzednie święta,
skuszona informacjami, że to tradycyjne danie świąteczne, bardzo smaczne i
popularne, że kiełbasa jest świetna grillowana itp. Kolorowe opakowanie z
choinką i bombkami, skutecznie zasłaniające zawartość, zmyliło moją czujność. I
tak odkryliśmy – coś w rodzaju naszej kiełbasy parówkowej!!! Tyle, że nasza
wolę zdecydowanie!!!
Co do Lutefisk-a – nie zaryzykuję za nic. Jest to po prostu
słynny norweski suszony dorsz, moczony długo w sodzie kaustycznej. Dzięki
procesowi moczenia z 1 kg suchego sztokfisza otrzymuje się podobno 5 kg
lutefiska. Leży tego teraz sporo w sklepowych ladach chłodniczych. Ładnie
zapakowany, w szczelne foliowe opakowania, lutefisk wygląda jak
półprzezroczysta galareta w kształcie kawałków ryby, ze skórą lub bez. Na
różnych forach szukałam opisu smaku tego „cuda”. Wśród wielu znalazłam jeden,
który mi się najbardziej spodobał, a brzmiał mniej – więcej tak: należy tego
spróbować, z ciekawośći, jak każdej potrawy w miejscu jej pochodzenia, aby
poznać lokalną specyfikę kulinarną, ale myślę, że nie ma wielu, którzy
chcieliby to doświadczenie powtórzyć.
Do szynki i kiełbasy polecają Norwegowie jeszcze ciekawy
dodatek – kapustę, którą ktoś kiedyś opisał jako zbliżoną do kiszonej. Nazywa
się to surkål i faktycznie, jest kapustą, o słodko-kwaśnym smaku. Kapusta jest
doprawiona kminkiem, ugotowana i zapakowana w nieprzejrzysty foliowy woreczek a
następnie kartonik, tak więc nie widać co jest w środku. Nie jest to złe, tylko
tyle, ze nie jest kiszone!
oto różnica pomiędzy kapustą kiszoną (po lewej) a surkål(po prawej)
Smak kwaśny pochodzi od octu, a słodki od cukru. Nie
polecam.
A my – mamy kapustę ukiszoną według tradycyjnych metod
polskich, choć kapusta tutejsza. Muszę przyznać, że kapustę mają bardzo
smaczną, podobnie jak marchew, cebulę i brukiew.
Nasze, niezagrożone brakiem masła, święta będą bardziej
polsko-tradycyjne. Wprawdzie barszczyk „z papierka”, ale uszka prawdziwe,
własnoręcznie lepione i w dodatku z zebranych i suszonych w Norwegii grzybów!
Zamiast karpia – dorszyk i czerniak w postaci kulek
Będą też pierogi z kapustą i grzybami oraz kluski z makiem – z braku pszenicy na kutię J.
Od 6 grudnia słońce nie pokazuje nam swojego oblicza, dając tylko świadectwo swojej obecności
w postaci pięknych kolorów "wschodu" i "zachodu", o ile jest dobra pogoda. To jest zdjęcie z 18 grudnia.
Czekamy na powrót Słońca, czekamy na Święta
i życzymy wszystkim Bliskim, Przyjaciołom i Znajomym:
WESOŁYCH ŚWIĄT!!!