to moje ulubione miejsce w Norwegii

czwartek, 1 grudnia 2011

"Berit"

Norweska prognoza pogody przewidywała silny sztorm na noc 25/26 listopada. Wcześniej, w nocy z 22 na 23, mieliśmy już sztorm z porywami do 25m/s, a ten następny miał się zbiec w czasie z wysoką wodą syzygijną, spiętrzoną przez trwające silne wiatry z S-SW. Prognozy mówiły o spiętrzeniu wiatrowym do ok. 1,0 metra powyżej przewidywanego poziomu wysokiej wody. Nie zapowiadało to przyjemności.

Nie ukrywam, że czekaliśmy na rozwój wydarzeń z niepokojem. Nasze możliwości zabezpieczenia się przed żywiołem nie są wielkie - dodatkowe cumy dla FRI i motorówki, dodatkowa lina - odciąg dla pomostu pływającego, przy którym obie łodzie cumują. No i oczywiście nasza obecność - na wszelki wypadek.

Nasz dom stoi tuż nad brzegiem morza i w przeciętnym dniu oraz przy średnim poziomie pływu mamy taki widok przy pomoście służącym nam za port:





















W sierpniu 2010 roku zdarzyło nam się być na Risvaer przy wyjątkowo niskiej wodzie - wtedy wiatr jej sporo wydmuchał:


 


























Podobnie w kwietniu 2011:


Zdarzało nam się mieć bardzo wysoką wodę, również ze spiętrzeniem wiatrowym:





















Zapowiadana "Berit", o sile huraganu (dlatego otrzymała żeńskie imię), zbliżała się do nas szybko. Norwescy meteorolodzy, wyraźnie w dużym stresie, aktualizowali sytuację często i powtarzali ostrzeżenia dla wszystkich mieszkańców zagrożonych fragmentów wybrzeża (normalnie działają jak przysłowiowa mucha w smole - powoli i często nietrafnie). Na niektórych platformach wiertniczych wstrzymano wydobycie i wymiany załóg. Na oceanie zarejestrowano 15-metrowe fale, a wiatr o sile 30 m/s zanotowano w kilku miejscach.
W dzień poprzedzający "Berit", po sztormie sprzed dwóch dni i przy wysokiej wodzie było tak:





















Mieliśmy dużo szczęścia, że "Berit" trochę zmieniła trasę oraz siłę - w krytycznym momencie znaleźliśmy się
"w oku" niżu, dzięki czemu wiatr nie był tak silny, jak zapowiadano. Gdyby był - strach pomyśleć.  Fala, która dociera na Risvaer, jest stłumiona przez liczne skaliste rafy, wyspy i wysepki rozsiane wokół. Groźne grzywacze, naprawdę imponujące, tracą impet i docierają do nas w łagodnej postaci fali niezbyt wysokiej i dość powolnej. Te ogromne możemy oglądać przez lornetkę, o ile pozwala pogoda i pora dnia.

"Berit" przyszła nocą więc niewiele widzieliśmy, ale i to wystarczyło. Oto jak wyglądał nasz pomost w porcie:

Dzielnie pilnowalismy go, dociążając pomost beczką wody, wyławianymi z wody grubymi belkami (będzie czym palić w piecu) i własnymi osobami, też niezłej wagi.
a tak prezentował się ten przy samych drzwiach do warsztatu:


"Berit" zrobiła generalne porządki - zabrała wszystko co nie było schowane dość wysoko albo zamocowane  dość mocno. Zniknęły na przykład stare trapy, które codziennie widzieliśmy z okien.































Poziom wody w krytycznym momencie przekroczył w niektórych miejscach dotychczasowe wyniki. Tak było w Kabelvag, gdzie woda podniosła się o 5 cm wyżej niż wynosił poprzedni rekord, z 1949 roku. To miasto bardzo też ucierpiało.
Bilans tego sztormu można zobaczyć na zdjęciach udostępnionych w elektronicznej wersji lokalnej gazety Lofotów - "Lofotposten" http://www.lofotposten.no/lokale_nyheter/article5823346.ece
A to zdjęcie z Kabelvag, zapożyczone z tej rubryki:
W tym porcie byliśmy dwukrotnie we wrześniu. Wtedy to miejsce tchnęło spokojem.

Na szczęście dla nas siła "Berit" nie była tak wielka jak zapowiadano. Przy ogromie szkód, jakie sztorm wyrządził, szczęściem okazuje się nietypowa jak na koniec listopada temperatura - wciąż jest dodatnia i utrzymuje się na poziomie 4-6 stopni.

1 komentarz:

  1. Prawdziwy horror zgotowała Wam natura w Waszej sielankowej pustelni... Mimo całej grozy sytuacji, uśmialiśmy się z fragmentu o dociążaniu pomostu :D Trwajcie nadal dzielnie i sucho na rubieżach cywilizacji!

    OdpowiedzUsuń