Minął już ponad miesiąc, od kiedy jesteśmy na Risvaer.
Planowo mieliśmy tutaj dotrzeć 29 października, po dokładnym spenetrowaniu
wybrzeży po obydwu stronach Vestfjorden. Z całego planu udało się jedynie
zobaczyć Lofoty, i to niecałe. Prawdę mówiąc nic ekscytującego. Może latem,
kiedy tętni tutaj życie, jest ciekawiej, ale my unikamy miejsc zagęszczonych
turystami. Żal wybrzeża po drugiej stronie. Może uda się choć popłynąć do
narodowej góry Norwegii – Stetind, tuż nad Tysfjordem, którą widzimy z naszego "zimowiska” przy dobrej pogodzie. Podobno tam, w ślad za licznymi ławicami
śledzi, często zapuszczają się wieloryby. Wiemy od zaprzyjaźnionych tubylców,
którzy mają za sobą po kilka takich spotkań.
Cały październik wypatrywaliśmy również z utęsknieniem
naszych skrzydlatych sąsiadów – orłów. Poprzedniej jesieni odnieśliśmy wrażenie,
że jesteśmy dla nich ciekawostką wartą obserwacji. Ilekroć ktoś z nas pojawiał
się na tarasie – na domem lub w jego pobliżu przelatywał orzeł, rozglądając się
uważnie. Czuliśmy się obserwowani! Orły przesiadywały, pojedynczo, parami, a
nawet w większych grupkach, na sąsiednich, skalistych, wysepkach.
Oto historyjka obrazkowa z ubiegłego roku:
dzielny myśliwy, ze zdobyczą w pazurach.
leci na wysepkę
zlatuje się szybko rodzinka, uczta trwa w najlepsze, ale…
Psuje się pogoda – przelotny ale intensywny opad śniegu
nieco zepsuł im humory
A po chwili ostatni z rodzinki postanowił jeszcze
podsuszyć pióra.
A tutaj – jak piękny lot orła
kończy się lądowaniem
i startem
zdecydowanie odbierającym całe dostojeństwo jakie się
orłom zwykle przypisuje.
Ale w locie są zachwycające…
A tu kilka klatek z naszego podglądania gromady (było w
pewnej chwili 8 sztuk!!!) orłów, skuszonych resztkami z naszego połowu
a te Kową:
Przez cały październik wypatrywaliśmy ich niecierpliwie i
bezskutecznie. Kilka razy jakiś przeleciał w sporym oddaleniu – i to wszystko.
I oto od około 10 dni są orły!!! Znowu zajęły swoje stanowiska obserwacyjne, w
zależności od kierunku wiatru wybierając wygodne wierzchołki wysp.
Natomiast dwie upierdliwe wrony,
które krążyły wokół, denerwowały nawet mnie . Niestety, deszcz nie pozwolił na
uzyskanie ostrych zdjęć z Kowy, za to podglądanie było ekscytujące! Ciekawe, czy uda nam się jeszcze raz zaprosić na ucztę rybną takie
stado tych cudnych ptaszydeł, jak to miało miejsce w roku ubiegłym? Resztki z
najbliższego połowu znowu zawieziemy na „wyspę Pedera”.
Jeden orzeł spędził trochę czasu, cierpliwie nam pozując, na tyczce oznaczającej mieliznę, właśnie na tej wysepce przed naszymi oknami.
Nawiasem mówiąc nazwa wyspy powstała trzy tygodnie temu, kiedy nocą, przy wietrze około 18-20 m/s, jeden z naszych sąsiadów –Peder – strandował na tej wyspie, bo skończyło mu się paliwo. Na szczęście udało mu się podłączyć drugi zbiornik i odpłynąć, ale co się najadł strachu, to jego. Utopił też na wyspie telefon wiec przypłynął do nas (jedyni na wyspie), żeby zadzwonić do rodziny i uspokoić, że dotarł na miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz