to moje ulubione miejsce w Norwegii

niedziela, 12 lutego 2012

Zima w Norwegii


nie zawsze jest „zimowa”. My tegoroczną zimę mamy w stylu późnej jesieni – dużo deszczu, niewiele śniegu i temperatury w pobliżu zera, po obu jego stronach. Kiedy wyczytaliśmy w prognozie zbliżające się mrozy, postanowiliśmy skorzystać z uroków plaży. Ostatecznie plaże są nie tylko na Hawajach!
No i faktycznie, ochłodziło się znacznie. Rzadki tutaj mróz -10 stopni spowodował co?
Ano to, że pewnego mroźnego dnia, około południa, przy sąsiednim pomoście zacumował norweski jacht z załogą 2+pies.
Załoga nie szukała kontaktów towarzyskich, zamknęli się wewnątrz (na zewnątrz było – 9 stopni), a po porannym wyprowadzeniu psa – wyruszyli w drogę. Nie wiemy skąd byli, ale skierowali się raczej w stronę południa. Czyżby zmarzli?

A mrozik był niezły, co widać było i na Fri i na odbijaczach.




















Minęło kilka dni, mrozy się skończyły, przeszła fala deszczu i przyszła zapowiedź krótkiego sztormu. Skoro ma być sztorm – to co się mogło wydarzyć? Otóż ciemną nocą (ciemną, nie późną bo było około 19-tej) Wacek zauważył przez okno, że blisko domu płynie jacht. Oczywiście wybiegliśmy na balkon, zobaczyć szalonych żeglarzy. Okazało się, że to mały jacht, z przyczepnym silnikiem i dwuosobową załogą. Nie bardzo wiedzieli gdzie się skierować. Pomogliśmy naszym reflektorem. Wpłynęli w cieśninę między naszymi wysepkami i popłynęli w głąb cieśniny. Pogoda była taka, ze się nie ruszyliśmy. Po godzinie pojawił się skiper – podziękował za światło i obiecał wpaść z kolegą na kawę rano, o ile pogoda nie zmusi ich do szybkiej ucieczki. Niestety, rano tylko pogadaliśmy na odległość. 






































Chłopaki (Niemcy) wypłynęli z cieśniny, postawili foka i pełnym wiatrem uciekli w stronę Lodingen (na północ). Przypuszczamy, że schronili się gdzieś po drodze, bo uderzenie wiatru przyszło dość szybko, po około 2-4 godzinach i było mocne – 20m/s. Dostali nasz adres e-mail, może się odezwą. Nie było kiedy pogadać, a ciekawi jesteśmy skąd taki szalony pomysł, żeby w lutym żeglować na takim maleństwie. (około 7,5 m długości, szwedzka konstrukcja If). Przyczepny, 4-konny silnik, mały fok i trochę szaleństwa. Bomu nawet nie mieli zamocowanego, grota nie używali.

środa, 1 lutego 2012

Każdy chyba lubi


dostawać prezenty, prawda? Ja mam szczęście do dość niezwykłych. Mężczyźni Mojego Życia (mąż i syn) sprezentowali mi kiedyś piękny, nowy spinning! Potrzebowali chłopcy sprzętu! No a nie wiadomo, czy mama jednak nie polubi spiningowania? Ryby łowić lubi.
Parę lat temu,ku zaskoczeniu znajomych, zapiałam z zachwytu Kidy Wacek wręczył mi sprytnie zagięty pręt ze stali nierdzewnej. Długo musiałam tłumaczyć, że to było moje marzenie – pręt do łatwego zakładania cumy na boje w duńskich i szwedzkich portach! Pływa z nami na Fri, ale w Norwegii się jeszcze nie przydał.
Dzisiaj dostałam kolejny prezent – stertę drewna do piłowania!

Dom, w którym mieszkamy, jest ogrzewany elektrycznie. Żeby uzyskać miłą dla ciała temperaturę wyłącznie przy użyciu grzejników elektrycznych, musielibyśmy mocno obciążyć lokalne linie kablowe. Poza tym nie płacimy za mieszkanie więc raczej nie wpędzamy właściciela domu w wydatki. Mamy za to piec na drewno!!! Stoi sobie w kącie naszego saloniku i cudownie grzeje.
Drewno pozyskujemy głównie z morza - wyławiamy, zbieramy na brzegu.
Ponieważ nie ma tutaj warunków do regularnego wysiłku fizycznego, uprawiam sobie codzienną gimnastykę.
No, ale kiedy zobaczyłam muskuły Marit Bjoergen – pozazdrościłam!!! Teraz mam na czym ćwiczyć. Wprawdzie raczej jednostronnie, bo jestem praworęczna, ale lewą też próbuję. A taka godzinka piłowania – ileż to spalonych kalorii! I jak ciepło potem człowiekowi!
No i dostałam specjalnie wybrane kawałki – takie, które nie nadają się do cięcia piłą elektryczną.
A to specjalnie zbudowana nowa kobyłka, stara była już rozchwiana 
Dba o mnie ten mój mąż, oj dba!