to moje ulubione miejsce w Norwegii

środa, 9 listopada 2011

To już listopad


Minął już ponad miesiąc, od kiedy jesteśmy na Risvaer. Planowo mieliśmy tutaj dotrzeć 29 października, po dokładnym spenetrowaniu wybrzeży po obydwu stronach Vestfjorden. Z całego planu udało się jedynie zobaczyć Lofoty, i to niecałe. Prawdę mówiąc nic ekscytującego. Może latem, kiedy tętni tutaj życie, jest ciekawiej, ale my unikamy miejsc zagęszczonych turystami. Żal wybrzeża po drugiej stronie. Może uda się choć popłynąć do narodowej góry Norwegii – Stetind, tuż nad Tysfjordem, którą widzimy z naszego "zimowiska” przy dobrej pogodzie. Podobno tam, w ślad za licznymi ławicami śledzi, często zapuszczają się wieloryby. Wiemy od zaprzyjaźnionych tubylców, którzy mają za sobą po kilka takich spotkań.


Cały październik wypatrywaliśmy również z utęsknieniem naszych skrzydlatych sąsiadów – orłów. Poprzedniej jesieni odnieśliśmy wrażenie, że jesteśmy dla nich ciekawostką wartą obserwacji. Ilekroć ktoś z nas pojawiał się na tarasie – na domem lub w jego pobliżu przelatywał orzeł, rozglądając się uważnie. Czuliśmy się obserwowani! Orły przesiadywały, pojedynczo, parami, a nawet w większych grupkach, na sąsiednich, skalistych, wysepkach.





Oto historyjka obrazkowa z ubiegłego roku: 
dzielny myśliwy, ze zdobyczą w pazurach.
leci na wysepkę
zlatuje się szybko rodzinka, uczta trwa w najlepsze, ale…

Psuje się pogoda – przelotny ale intensywny opad śniegu nieco zepsuł im humory

A po chwili ostatni z rodzinki postanowił jeszcze podsuszyć pióra.

A tutaj – jak piękny lot orła 
kończy się lądowaniem
i startem
zdecydowanie odbierającym całe dostojeństwo jakie się orłom zwykle przypisuje. 
Ale w locie są zachwycające…
A tu kilka klatek z naszego podglądania gromady (było w pewnej chwili 8 sztuk!!!) orłów, skuszonych resztkami z naszego połowu
 to zdjęcie wykonane Sony
 a te Kową:
Przez cały październik wypatrywaliśmy ich niecierpliwie i bezskutecznie. Kilka razy jakiś przeleciał w sporym oddaleniu – i to wszystko. 

I oto od około 10 dni są orły!!! Znowu zajęły swoje stanowiska obserwacyjne, w zależności od kierunku wiatru wybierając wygodne wierzchołki wysp. 
Wczoraj dwa siedziały nawet dość długo w jednym miejscu, potem jeden zerwał się i odleciał. Odległości pozwalają wykorzystać naszą Kowę – wprawdzie gołym okiem potrafimy orły wypatrzyć, ale Kowa daje szansę obserwacji szczegółów. Wczoraj właśnie miałam okazję obserwować zapasy (orły między sobą nie walczą, raczej się „przepychają”, możliwe że obserwujemy po prostu kochającą się rodzinkę) przy upolowanej rybie. Jeden z orzełków upolował i wcinał, drugi od czasu do czasu mu przeszkadzał, ale nie odbierał pożywienia.
Natomiast dwie upierdliwe wrony, które krążyły wokół, denerwowały nawet mnie . Niestety, deszcz nie pozwolił na uzyskanie ostrych zdjęć z Kowy, za to podglądanie było ekscytujące! Ciekawe, czy uda nam się jeszcze raz zaprosić na ucztę rybną takie stado tych cudnych ptaszydeł, jak to miało miejsce w roku ubiegłym? Resztki z najbliższego połowu znowu zawieziemy na „wyspę Pedera”.
Jeden orzeł spędził trochę czasu, cierpliwie nam pozując, na tyczce oznaczającej mieliznę, właśnie na tej wysepce przed naszymi oknami.





Nawiasem mówiąc nazwa wyspy powstała trzy tygodnie temu, kiedy nocą, przy wietrze około 18-20 m/s, jeden z naszych sąsiadów –Peder – strandował na tej wyspie, bo skończyło mu się paliwo. Na szczęście udało mu się podłączyć drugi zbiornik i odpłynąć, ale co się najadł strachu, to jego. Utopił też na wyspie telefon wiec przypłynął do nas (jedyni na wyspie), żeby zadzwonić do rodziny i uspokoić, że dotarł na miejsce.